czwartek, 27 listopada 2014

Haiku vol. I

"by night
through the window
autumn leaves fall"

"rain's falling
and remains
in the misty smoke"

"as I walk
the darkness follows
whispering"

"Pierwszy szron.
zawsze poznam.
jeszcze w ciepłym łóżku"

Fuurther

[...]Chociaż jestem prawie pewien, że konstruktywnych rzeczy z jakiegoś odgórnego założenia nie chciałem robić wcale. Fajnie było nie robić nic.
Wobec tego dlaczego by nie wsiąść do pociągu, przejechać całego kraju z samego południa na północ, naćpać się do nieprzytomności, wydać całych pieniędzy i przez cały ten czas nie myć się ani razu?
Najwidoczniej Ethan również zadawał sobie takie pytania.
„Bob Dylan będzie grał w Dolinie”
A ja znowu byłem bez pieniędzy. A może nadal? W moim przypadku to zawsze wychodziło na jedno. Wiecznie byłem kurwa spłukany
.
„Słyszałem” – faktycznie coś słyszałem, ale nie sądziłem, że będzie mnie to w jakikolwiek sposób kiedyś dotyczyło.
„Można by się rzucić na parę dni. Mogę skołować trochę kasy i…”
„To super” – to faktycznie było super. Eliminowało największy problem.
„Musielibyśmy pomyśleć o biletach”
„Mhm”
„To jak?” – zaczynał mnie denerwować, nie lubiłem myśleć o wydawaniu pieniędzy, głównie dlatego, że ich nie miałem.
„Jasne, że pojedziemy!” –  wcale nie byłem tego taki pewien, ale w tym momencie już naprawdę chciałem.
Potem poszliśmy pić.
[...]
Następne dni mijały w taki sam sposób jak wszystkie poprzednie.
Siódmego dnia na moje konto przyszła wypłata. W samą porę – jutro wieczorem mieliśmy już siedzieć w pociągu. Postanowiłem zrobić zakupy, żeby jutro mieć to z głowy. Kupiłem kilka puszek makaronu w sosie, trochę kiełbas, butelkę czerwonego wina a w drodze powrotnej świetny, turystyczny nóż w lombardzie.
Wciąż nie miałem biletu na koncert Boba i z tego co wiedziałem Ethan i Jane też nie mieli. Jakoś mnie to uspokajało. Spakowałem się do starego i niewygodnego plecaka i poszedłem spać do Ethana. Do rana piliśmy piwo, skręcaliśmy papierosy z pachnącego tytoniu, słuchaliśmy radia i czytaliśmy książki. Nad ranem poszliśmy spać.
            Wczesnym popołudniem obudził mnie nieprzyjemny, piwny kac. Śmierdziało mi z ust i cały byłem oblany potem. Poszedłem się umyć i zaraz potem zgłodniałem. Odwinąłem kiełbasę z opakowania i zjadłem kilka grubych plastrów. Zaraz potem skręciłem sobie papierosa i zaparzyłem dwie herbaty. Obie wypiłem na gorąco, jedna po drugiej, zaraz poczułem się dużo lepiej. Właśnie otwierałem piwo, kiedy zadzwonił telefon. Odebrałem, to była Jane. Odłożyłem  słuchawkę z powrotem na widełki. Chwilę później przyszedł Ethan.
„Mam u ciotki w mieszkaniu schowane szesnaście gramów haszu, byłoby fajnie wziąć to ze sobą” – powiedział.
Też uważałem, że byłoby fajnie.
Założyliśmy buty i wyszliśmy na klatkę schodową. Na drzwiach od mieszkania znaleźliśmy notatkę. Musiał ją napisać któryś z sąsiadów, bo było na niej coś o „zakłócaniu spokoju wspólnoty”. Nie była jednak podpisana.
            Jechaliśmy tramwajem prawie godzinę. Kiedy wreszcie dojechaliśmy na miejsce straciłem ochotę na cokolwiek. Nie mogłem nawet myśleć o pociągu.
            Mieszkanie jego ciotki cuchnęło zgniłą wilgocią, jak cesarskie cięcie na topielcu, za to na klatce schodowej panował rozkoszny chłód. Udałem, że muszę po coś zejść do sklepu i czekałem dwadzieścia minut na parterze, gdzie przyjemnie wiało z piwnicy. Pojechaliśmy z powrotem do Ethana i orzeźwiliśmy się zimnym piwem.
Pociąg mieliśmy o dwudziestej. Z Jane byliśmy umówieni na dworcu o wpół do. Dochodziła czwarta, a my prawie wszystko mieliśmy już gotowe. Wypaliliśmy po niedużym skręcie. Nie był to może najlepszy pomysł – zgrzałem się jeszcze bardziej, ale czuliśmy się w obowiązku sprawdzić jakość towaru, który miał nam starczyć na najbliższe kilka dni. Był naprawdę w porządku. W radiu grał longplay ciemnej strony księżyca, ale na prawdziwą kojącą ciemność musieliśmy czekać jeszcze co najmniej kilka godzin.
[...]
Wyciągnąłem się na wygodnej, obitej materiałem ławce i zacząłem przysłuchiwać się rozmowom ludzi wsiadających jeszcze do wagonu. Żegnali się z innymi ludźmi, stojącymi na peronie. Oni nie jechali na wakacje.
Zastanawiałem się, kto wyciągnął krótszą zapałkę.
W międzyczasie powoli zaczęliśmy wytaczać się z hali odjazdów, mijając rozświetlaną neonami zmęczoną sylwetkę miasta.

-Wyjątki z opowiadania "dalej"

czwartek, 13 listopada 2014

When I was younger, I would sit, and talk about this,
How I’m gonna elevate this, and don’t talk about it anymore,
just be better at it and just do it.
I didn’t know that it’s gonna remain as it is.
I still don’t know.

I’ve been asked
“Why won’t you just do it?”
“I am not ready”
“Why won’t you just do anything?”
“For that I will never be - I must not”

I used to spend my time, or just waste it.
Places, or just between them.
I have always been pursuing something that could never exist.
I still do.

I did not hate those questions,
I found joy ignoring them.
Instead I hated people, who asked me them.
I found joy paying attention to them.


 by  Pomorsky

Train

„I got on a train”
                by  Pomorsky



So I got on a train
and thought “that place’s full”
And like “it’s full of fools”
But it was full of me.

So I got on a plane
and thought “now it should be fine”
But nah,
It was too much for me.

So I did it once again
and thought “that should do”
but still,
it did not.

So I went on a cruise,
but I was so afraid
for what’s left behind.
But I couldn’t care.

So I left,
for good,
and it felt good.


poniedziałek, 21 maja 2012

Fosfen

-"Popatrz na zmierzch świata. Gasnące galaktyki, umierające rodzaje."

-"Widzisz? niewiele trzeba, żeby coś się stało, znacznie więcej wysiłku pochłania wyzwolenie nicości"

-"Nicość w swoim nieograniczonym bezmiarze zakumulowanej energii, jest więcej niż wszystkim"

-"Słyszysz? to kończy się czas. Nie ma już nic, jak zegar bez wskazówek, bezużyteczny symbol"


niedziela, 20 maja 2012

bez tytułu

Mija człowiek pomnożony przez nieskończone n,
-nie przystanie,
-nie zapamięta,
-nie zaistnieje.
Pusty ocean setek lat, dążący tylko do bezcelowego końca końców. Tak jak rosnące na parapecie kwiaty, wieloletni, niemi świadkowie  upadku i wzlotu, końca i początku zmian.
-stałe, a tak bardzo ulotne,
-świadome nieuchronności swojej śmierci,
żywe martwe istoty, nie różniące się niczym jedne od drugich, zaparte w swojej beznadziei.